Na złość...
Znów otrzepię się z kurzu i ruszę do przodu
Na złość...
Wzlecę w górę wysoko jak Feniks z popiołów
Choć ciągle kłamałeś to ja wierzyć chcę...
Choć serce złamałeś wciąż miłość w nim jest...
Jeśli Ciebie kochałam, pokocham znów kogoś...
Nawet jeżeli rundę przegrałam to mogę walkę wygrać z Tobą!
Na złość...
Na złość Tobie z upadku podniosę się znowu
Znów otrzepię się z kurzu...
Choć tak się starałeś to obcy mi gniew
Choć o zemście myślałeś, ja mścić nie chcę się...
Znowu z prochu powstałam by zacząć na nowo...
Nawet jeżeli bitwę przegrałam to mogę wojnę wygrać z Tobą...
To Feniks z popiołów, Kayah. Uwielbiam ją, za tekst i za interpretację. To pewnie dlatego, że nie mam kompletnie słuchu muzycznego... Zatem dobór słów w zdaniu, obrazowość wypowiedzi i zaangażowanie w tę wypowiedź są dla mnie tak ważne. Ją uważam niemalże za poetkę. To jest Moja Szymborska. I Mój Miłosz. I każdy tekst jest o mnie:) Kiedyś, na jakimś charytatywnym koncercie miałam okazję Ją poznać i ... nie mogłam zrobić kroku, nie mogłam wydusić słowa... Każde wydawało mi się za małe na to co czuję. I choć dzisiaj jestem 10 lat starsza nie wiem czy mój respekt do Jej słów i myśli nie byłby wręcz większy.
Dzisiaj mój nastrój jest dużo lepszy. Jakby pogodzona jestem ze światem. Dostałam w dupę za ten rodzaj bólu, który zadałam Markowi. Choć nie można tego porównać (broń Boże... nie mogłabym się malować, bo lustro nie wytrzymywałoby mojego spojrzenia...), ale jak w prawie... wielkość winy nie ma znaczenia... znaczenie ma ... sama wina. Choć byłam uczciwa i nie kłamałam to jednak wiem i wiedziałam wtedy również, że zadałam mu ból w samo serce. Tępym narzędziem. Bo kochał mnie taką dziecięcą miłością, którą ja zdeptałam. Myślałam, że tłumaczy mnie miłość większa... Nie wiedziałam, że to ona zdepcze mnie. Narzędzie okazało się jeszcze bardziej tępe... Rozumiem, że już jestem kwita z losem, he? Losie! Do nędzy! Teraz chcę spokój i rzekę miodu... Odpracowałam już zadany kiedyś ból? Obiecuję, że mnie też bolało... I też do utraty tchu... Wystarczająco? Poza tym jestem zwykłym, dobrym, uczynnym człowiekiem... No to chyba kwita?
Diamenty, Kayah
Czas wszystkim nam dodaje siły...
W człowieku jest Boga ślad
Nieskończoności jest znak
Światło na dnie, którego nie pokona mijający czas
Szlachetny kamień jak diament w sobie ciągle masz!
I ja wiem, choć może to brzmieć dość nieskromnie, że ja zawsze to światło szlachetnego kamienia miałam w sobie. Nie wiem jak to się stało, że jego niechęć i apatia nie zgasiły go przez lata, ale nie zgasiły... Miałam kótkie wrażenie, że i on się w jego blasku ogrzewa i nim oddycha..., ale widać nie tej temperatury oczekiwał... Czuję bardzo wyraźnie, że moje światło na dnie żarzy się jak nigdy dotąd...
Obserwuję ciągle rosnącą pomysłowość Dominiki... ze starej tapety wycina "ściany" i okleja mebelkami ze starego katalogu Ikea. I mój motor dał jej te narzędzia, ale całość jest jej pomysłem. Cieszy mnie obserwacja skuteczności moich działań rodzicielskich. Podsuwania jej czegoś i dawania wolnej ręki w użyciu tego czegoś. Również nieziemskie jest obserwowanie jak skutecznie miłością zarażam dwie Moje Dziewczynki do siebie nawzajem... Wiadomo, że są siostrami, bawią się razem i takie tam..., ale myślę, że to moja zasługa, że pierwsze pytanie każdej z nich rano jest o to, gdzie jest druga z nich... I kłócą się oczywiście..., ale wierzę, że jestem dobrą mamą i tak jak kiedyś zauważyła to Danka... manipulując odrobinę zachowaniem, sugestią, opowieścią... powoduję nakręcanie ich na siebie nawzajem... na miłość wobec siebie, na szacunek wobec siebie, na liczenie się z potrzebami tej drugiej. Bartka też notorycznie nakręcałam... na miłość do nich z kolei. Pokazywaniem jaki jest dla nich ważny i jaki im niezbędny..., żeby pieścic jego ego i, żeby zechciało mu się choć na moment oderwać wzrok od komputera.
Leci u mnie właśnie "Do diabła z przysłowiami", Kayah
Nagle nic chyba się nie zdarza...
Co ważne od lat jest w kalendarzach...
Wcale ja znaków nie widziałam
Ale wciąż ich wypatrywałam...
Nagle nie zbudowano miasta
Żaden las nagle nie wyrastał
Co nagle to po diable
Czyż nie tak mówi się?
Właśnie w ogrodzie dziś odkryłam strasznie ogromne drzewo...
Chyba, co nagle to po diable, lecz nie w tym rzecz...
Przecież nagle za oknami nie wyrosło drzewo
Tej niezgody między nami
Czemu nie widziałam tego
Jak rośnie cały czas
I rozdziela nas?
Burzy wszystko co zbudowała miłość
I nie nagle, bo po diable to by było
A tak nie...
Czarna pustka między nami nie wyrosła nagle...
No właśnie. Pewnie nigdy nie poznam odpowiedzi na pytanie gdzie ja wtedy byłam jak to nasze drzewo rosło... Albo raczej... dlaczego udawałm, że tego drzewa nie widzę? Jego korzenie rozrywały podłogę domu, w którym żyłam a jego gałęzie rozrywały moje serce... a ja ciągle czekająca z tą cholerną kolacją i tą cholerną wodą w wannie... dla zmęczonego męża.
No przecież ja naprawdę nie mogłam o tym nikomu mówić... bo drugiej takiej kretynki nie znam... i w końcu ktoś by mi to powiedział.
Czyli okazałam się podobnie żałosna jak Moja Mama. Zawsze obiecywałam sobie, że nigdy nie zrobię tak jak ona... gadała i truła o swoim nieszczęściu zatruwając oprócz swojego, również czyjeś życia... i jak już wylała wszystkie łzy to wracała do swojego piekiełka...
No! To naprawdę znalazłam lepsze rozwiązanie... Nikomu nie mówiłam nic i tkwiłam w swoim piekiełku cały czas... nawet bez tych chwil spuszczenia pary... czekając chyba aż mnie na Allegro sprzeda... żeby się pozbyć...