Już sama nie wiem czy to ciągle miłość czy żal, że to ja go nie zostawiłam. Żal, smutek, niedowartościowanie... że przecież obiektywnie jestem lepszym człowiekiem i nie wolno ranić dobrych ludzi... Z drugiej strony to właśnie dobrych ludzi się rani... złych zranić nie można, to oni ranią. Zawsze wiedziałam, że nie jest dobrym człowiekiem... I chyba teraz bywam smutna i rozdrażniona często również z tego powodu... Że to on zrezygnował ze mnie... o ironio! A dla dobra wszechświata to ktoś powinien utrzeć nosa jemu. A ja dziecina zakochana wierzyłam, że stworzę mu dom jakiego nigdy nie miał i on to doceni... Nie pomyślałam, że dom taki będzie go dusił... jakby rybę z wody wyciągnąć i kazać pływać... Tak jak kiedyś ktoś powinnien nosa utrzeć jego matce... Nie stworzyłaby Demona na swoje podobieństwo!!! I wśród tego całego smutku to jest jedyna moja pociecha... ŻE BYŁAM JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓRA POWIEDZIAŁA JEJ "DOŚĆ". Nie znam nikogo kto byłby tak niedobrym i wyzbytym uczuć wyższych człowiekiem. Tak zarozumiałym i tak grającym, udającym i nieszczerym. Poniekąd to bardzo dobrze, że nie żyje... wiem... brzmi strasznie..., ale z drugiej strony... moje dzieci narażone są tylko na nieludzkie zachowania swojego taty, których nie mogę już kontrolować. Gdyby ona pomagała mu w kształtowaniu moich dzieci to moja zwykłość, naturalność i poczciwość mogłaby nie zwyciężyć... A tak mam szansę, że moje dzieci nie będą stworzone na podobieństwo diabła. Wiem, że skręcało i ją, i jego, i, że poniekąd tym Mój Boski Małżonek Cudzołożnik tłumaczy wszem i wobec swoją decyzję o odejściu, ale to jest moja satysfakcja... taka prawda. I szkoda, że nie zrobiłam tak z nim. Wszechświat by zyskał i ja bym zyskała. A tak odgrzebuję wszystkie wspólne chwile szukając w nich miejsca, w którym mógł skłamać. Chciałabym żeby mi to kiedyś opowiedział... Jak to było, w którym momencie, od którego... Ale nie zdobędzie się na to... Zatem muszę zapomnieć, ułożyć w głowie jakąś na ten temat historię i trzymać się jej i żadnej innej nie dopuszczać... Nie rozgryzać kiedy jeszcze kochał a kiedy już nie... Bo przecież kochał cały czas... je wszystkie... A najbardziej siebie. I nigdy by się to małżeństwo nie skończyło gdyby nie moja decyzja o tym... o niezamykaniu oczu na kłamstwa i rozgrzebywaniu tego. Bo on, jak mamusia, w swojej hipokryzji widzi to tak, że przecież nie miał wyjścia... byłam niedobra, kazałam kąpać dzieci, interesować się nimi zamiast komputerem... No naprawdę. Rozłożyłam to małżenstwo! Dzieci na tym zyskały jeśli robi to wszystko dzisiaj szczerze... nigdy nie był taki nimi zainteresowany i taki kochający. Chociaż jak twierdzi, że odwożenie ich do szkoły co rano to dowód na jego zaangażowanie i super z nimi relacje to mną trzęsie... Nie ubiera ich, nie karmi, odbiera praktycznie gotowe w drzwiach... i tak codziennie, ale nic poza tym... to znowu ta hipokryzja wyłazi z niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz