sobota, 11 lutego 2012

Madonna w Warszawie w sierpniu.

No i bladego pojęcia nie mam po co mi o tym mówi. Madonna poprzednio była w Warszawie na lotnisku Bemowo. Byliśmy razem na tym koncercie. Uwielbiam Madonnę. I znam na pamięć. W czasie wakacji w Los Angeles namiętnie słuchaliśmy płyty z "Everybody comes to Hoolywood..."... i "American Life...". Choć "namiętnie" w tej sytuacji budzi raczej moje obrzydzenie. I nie żebym myślała, że to jego podchody, bo może Madonna scali tą rodzinę i pójdziemy razem... Nie, aż taka durna nie jestem... choć jestem bardzo... Po co rozważania te z siebie wypluwam zatem? Po co zatrzymała mnie ta myśl... po co ten sms zaprząta mi myśli? Z ręką na sercu - nie budzi to mojej nadziei. Ona umarła dawno. Teraz jest jakaś pustka. I brak seksu odczuwalny bardzo mocno...:) Więc? Nie wiem... może to kwestia tej bliskości jaką ciągle odczuwam... taka nieco patologiczna i chora, ale jakaś jej forma ciągle wobec niego jest we mnie. Choć generalnie w życiu staram się unikać osób stanowiących takie moje rozczarowanie, budzących taki mój niepokój i będący taką moją złą inwestycją. W tym przypadku jestem bez wyjścia. Chodzi tu o ojca moich dzieci, które go kochają i, którym... o zgrozo... potrzebna jest jego miłość... Powinien częściej je odwiedzać czy dzwonić... Bierze je czasem na weekend. Poza tym odwozi je codziennie do szkoły i żłobka. I twierdzi, że to jest dla niego bardzo ważne, bo ten rytuał to jest takie ich... Ale z drugiej strony zajmuje mu to godzinę, góra dwie. A reszta dnia? Pomijając ten idiotyzm, który pozwala mu sądzić, że ogromnie mi pomaga i stanowi to dla mnie takie wsparcie bez którego nie mogłabym się obejść to myślę sobie, że to strasznie smutne... muszę moim Kochanym Córeczkom nawijać jakieś brednie o jego zapracowaniu i wielkiej miłości. opowiadać, wspominać... Jak z jego okrutną Matką, o której pamięć dbam tylko ja... o ironio... synowa zrównywana notorycznie z błotem... Śliczny notes Nika zrobiła ostatnio... zainspirował ją suchy listek, który spadł z domowego fikusa w środku zimy... Uwielbiam ten jej otwarty umysł... i pielęgnuje w niej ten... lot nieziemski...

Panienki moje będą miały pianino w przyszłym tygodniu. Z jego zakupem to był czad, ale nie bardzo mogę to opisać i nazwać w tym miejscu, bo nie do końca jestem pewna braku inwigilacji mojej osoby:( Będą mogły trenować w domu, codziennie kilkanaście minut... Trochę to chodzenie do Hani jest uciążliwe, bo z jednej strony obciążająca jest myśl, że regularnie komuś przeszkadzamy... a z drugiej zawsze potem jeszcze zabawa, kłótnia, walka o powrót do domu... i tak w kółko... a ja kawę chcę... dychnąć... napisać coś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz