Oj... smutne to jak ktoś z kim przeżyłaś 10 lat po prostu znika... i to nie tak fizycznie... tylko tak duchowo... patrzy jakby nie znał, mówi jakby musiał, słucha jakby nie mógł... I wiesz, że kocha Twoje dzieci jak nigdy, poświęca im dzisiaj w pełnym zaangażowaniu tyle czasu o ile zawsze prosiłaś... Ale wiesz też, że to dlatego, że ich nie ma, bo wyciera im pupę raz w tygodniu, że usypia je dwa razy w tygodniu i, że zawsze to jest święto, forma wakacji, nagrody i bonusu. Bo mając je na codzień przeszkadzały mu, były za głośne i za ciche, za duże i za małe, za śpiące i za wyspane..., "za z New Yorku... za z Kutna", jak mawia moja ukochana Edyta Geppert. I już nie prosisz i ściszenie telewizora, bo dzieci śpią i nie jesteś z tym już taka nudna i męczaca. I zdajesz sobie sprawę, że każdą tą zwykłą i nudną tym samym rzeczą oddalałaś tego swojego Pana Wolności od siebie i swojego życia... I zdajesz sobie sprawę, że to jego znikanie musiało trwać już długo... i sięgasz pamięcią do tych momentów kiedy potencjalnie zaczął sie ten Wasz koniec i coraz dalsze zakątki pamięci musisz odkrywać...
Dobrze, że dziewczynki moje kochane są już pogodzone z tym zniknięciem. Duża w tym moja zasługa, jestem pewna, że moja siła poprzedniej wiosny dała im tą moc żeby przez to przejść. To dobrze, starałam się trzymać bardzo mocno i zaciskać zęby do krwi...
Mój Protest Song to mój kot, najlepsza inwestycja (materialna) mojego życia - kot tajski - Bati zwany Stefanem, który pozwala nam odreagować, naprzytulać i uwierzyć, że ktoś mnie potrzebuje, kocha i nie wyobraża sobie zasypiania beze mnie:) a ja bez niego i... bez nich...