poniedziałek, 27 lutego 2012

Nie ma nas... to nie był sen...

Każdego dnia... Nawet teraz, kiedy mam nieustający stan podgorączkowy spowodowany pewnie emocjami jakie wywołuje we mnie zbliżający się rozwód mam to nieodparte wrażenie, odkrycie nowe właściwie każdego dnia... NIE MA NAS... TO NIE BYŁ SEN... A chyba najgorsza jest nie mijająca miłość, ale raczej wiedza, że to była jakaś gra, że nigdy nie było żadnej miłości...
A on na fecebooku umieścił cytat o tym jakie ważne jest życie rodzinne, duchowe i przyjaciele... Skąd w nim ta jasność? Może zwariował? 
Krążące plotki, że ona złamała jego karierę trochę mnie brzydzą a trochę śmieszą. Brzydzą gdy myślę o tym, że ja całe swoje życie i życie moich Córek dostosowałam do jego kariery... żeby miał czas i żeby miał spokój, i żeby mógł się rozwijać, i żeby mógł rosnąć w siłę. I jak go już tak wykarmiłam to on... taki twardy i taki męski, i taki nieugięty, taki oschły w obyciu, taki akuratny i taki poukładany... taki zawsze grający... Tak się właśnie zapomniał... I to mnie akurat śmieszy. Że tak mu się wymknęło życie spod kontroli... Tak nie zaplanował tego bzykanka albo tej miłości... I tak stracił po ludzku głowę w tym swoim szaro-burym grzecznym świecie... Biedny i głupi. Jak to niedaleko pada ... coś o owocu tam było... 

Ludzie o okrutnych sercach, zimni i wykalkulowani są niebezpieczni. Uposażenia swoich polis przepisałam na siostry. Jak mogłabym zrobić inaczej?... Okazało się, że jest mały... malutki... A na końcu i bez charakteru, nie wspominając o kręgosłupie moralnym...

Postawiony pod ścianą nawet kłamie... a do tego tak mało bystrze... Myślę sobie teraz akurat o tym jakie żałosne te jego kłamstwa... przy tym jego poczuciu wyższości intelektualnej nad wszelkim stworzeniem... Gdybym ja chciała go skłamać... nie wpadłby na to nigdy. Ja nie tylko wpadałam... co grzebiąc w tych historiach o kolegach, którzy mieli akcję charytatywną w Brazylii (a de facto on przebywał tam ze swoją byłą dziewczyną), o dziewuszce, która nie jedzie na imprezę (a nie tylko jedzie, co kłamie mi w słuchawkę, że nie ma go obok) i o innej, która nie idzie na inną służbową imprezę (a idzie i świetnie się z nim bawi), i o pannicy, z którą flirt nic przecież nie znaczył gdy siedziałam z sześciodniową Wiktorią w domu... do końca się zapierał, że to nic, że przecież tylko ja, że on nigdy... Ja mu pokazuję dowód, rachunek, sms-a albo bilety lotnicze a on swoje... że on nigdy, że przecież tylko ja, że ze mną jak nigdy z nikim... O Boże! Charakteropata! Socjopata! 
Jakoś teraz przypomniało mi się jego oburzenie, gdy jego najbliższy kolega wyraził się o mnie mega pozytywnie... o sile mojego charakteru, o przebojowości i byciu liderem przewyższającym Bartkowe liderowanie... Boże... aż poczerwieniał..., i tłumaczył dlaczego tak nie jest... Tak się kochał! To dobrze. Na koniec zostanie mu tylko ta miłość...

I zastanawiam się jeszcze czy zgadzam się z psychologią każącą mi kłamać swoje dzieci... pochlebnie wyrażać się o ojcu... nie karmić ich naszymi nieporozumieniami... Ale z drugiej strony gdzie jest ta granica ochrony? Dlaczego mam je kłamać w sprawie tego, że zawsze mu przeszkadzały? Że zawsze jego komputer, jego wypoczynek i jego zabawa były ważniejsze niż one... Dlaczego mam tłumaczyć, że nie dzwoni? Dlaczego ukrywać, że nie dba o swojego umierającego wujka? Dlaczego bagatelizować, że to nic, że nie zadzwonił do ich kuzynki na urodziny... jego chrześnicy? To chyba obowiązek odpowiedzialnego rodzica pokazywać dzieciom rzeczywistość, nawet okrutną? Przygotować na porażki, choć ich nie zapowiadać? Mam udawać, że nie wiem, że mówiąc im, że mnie kocha i trzeba nam czasu chroni siebie? Dlaczego nie zapytać czy Młoda Dziewczynka myśli, że można kogoś kochać i z nim nie chcieć być jednocześnie? Dlaczego nie zapytać czy Jej Mała Główka wyobraża sobie miłość bez przytulania, skoro Jej tata nie przytula mamy, ale twierdzi, że ją kocha? Dlaczego nie zapytać ile czasu można myśleć nad tym czy chce się z kimś być jej zdaniem? 
Nie mówiąc wprost, że Je kłamie, żeby nie zaburzać tej relacji słowami... Ale wiedząc, że kłamie nie powinnam chyba milczeć... Pomyślę jeszcze... I skonsultuję...

niedziela, 26 lutego 2012

No i Sylwia wyszla...

Biedna nie mogla uwierzyc w to wszystko... Naprawde wierzyla, ze tworzymy zwiazek idealny... Kurcze... Zastanawiam sie dlaczego taka bylam glupia i dlaczego wierzylam w te bzdurne tlumaczenia obrazajace juz samym pomyslem moj intelekt... Tu sie pojawia pytanie... Tak chcialam wierzyc czy tak kochalam...? Jak wychodzil z domu na impreze sluzbowa... Jak wyjezdzal na znienawidzona przeze mnie cyklowke... Nie moglam spac... Mialam kulke w gardle a pekajace serce jakos dziwnie roslo i rozsadzalo klatke piersiowa... Jakbym sie dusila... Ten ciagly niepokoj mogl byc powodowany wymyslami i choroba psychiczna...aalllleee jak ktos bliski wiedzac to nie stara sie pomoc to juz wystatczajacy powod...

czwartek, 23 lutego 2012

Jesli ona wszystkim jest co dzis masz...

Swiat zostaw w tyle jesli ona wszystkim jest co dzis masz. Swiat zostaw za soba, dume schowaj, biegnij za nia co sil. A kiedy dogonisz wez w ramiona zanim bedzie juz za pozno...
To tez Kayah. Przypomniala mi sie w ta bezsenna noc moja nadzieja sprzed prawie roku...zwiazana z ta piosenka... Jego kolejne klamstwo i jego odejscie mialo miejsce kilka dni przed premiera tej piosenki... Cala wiosne bardzo glosno ja spiewalam... Myslalalam, ze uslyszy...
Ale z drugiej strony... moze on wlasnie zostawil caly swiat za soba i pobiegl za nia uchwycic ja w ramiona...
Mysle sobie o tym jak mozna bedac w zwiazku miec poczucie, ze masz wszystko bedac jednoczenie nikim...

Kayah mnie zna?

Na złość...
Znów otrzepię się z kurzu i ruszę do przodu
Na złość...
Wzlecę w górę wysoko jak Feniks z popiołów
Choć ciągle kłamałeś to ja wierzyć chcę...
Choć serce złamałeś wciąż miłość w nim jest...
Jeśli Ciebie kochałam, pokocham znów kogoś...
Nawet jeżeli rundę przegrałam to mogę walkę wygrać z Tobą!
Na złość...
Na złość Tobie z upadku podniosę się znowu
Znów otrzepię się z kurzu...
Choć tak się starałeś to obcy mi gniew
Choć o zemście myślałeś, ja mścić nie chcę się...
Znowu z prochu powstałam by zacząć na nowo...
Nawet jeżeli bitwę przegrałam to mogę wojnę wygrać z Tobą...

To Feniks z popiołów, Kayah. Uwielbiam ją, za tekst i za interpretację. To pewnie dlatego, że nie mam kompletnie słuchu muzycznego... Zatem dobór słów w zdaniu, obrazowość wypowiedzi i zaangażowanie w tę wypowiedź są dla mnie tak ważne. Ją uważam niemalże za poetkę. To jest Moja Szymborska. I Mój Miłosz. I każdy tekst jest o mnie:) Kiedyś, na jakimś charytatywnym koncercie miałam okazję Ją poznać i ... nie mogłam zrobić kroku, nie mogłam wydusić słowa... Każde wydawało mi się za małe na to co czuję. I choć dzisiaj jestem 10 lat starsza nie wiem czy mój respekt do Jej słów i myśli nie byłby wręcz większy.
Dzisiaj mój nastrój jest dużo lepszy. Jakby pogodzona jestem ze światem. Dostałam w dupę za ten rodzaj bólu, który zadałam Markowi. Choć nie można tego porównać (broń Boże... nie mogłabym się malować, bo lustro nie wytrzymywałoby mojego spojrzenia...), ale jak w prawie... wielkość winy nie ma znaczenia... znaczenie ma ... sama wina. Choć byłam uczciwa i nie kłamałam to jednak wiem i wiedziałam wtedy również, że zadałam mu ból w samo serce. Tępym narzędziem. Bo kochał mnie taką dziecięcą miłością, którą ja zdeptałam. Myślałam, że tłumaczy mnie miłość większa... Nie wiedziałam, że to ona zdepcze mnie. Narzędzie okazało się jeszcze bardziej tępe... Rozumiem, że już jestem kwita z losem, he? Losie! Do nędzy! Teraz chcę spokój i rzekę miodu... Odpracowałam już zadany kiedyś ból? Obiecuję, że mnie też bolało... I też do utraty tchu... Wystarczająco? Poza tym jestem zwykłym, dobrym, uczynnym człowiekiem... No to chyba kwita?

Diamenty, Kayah

Czas wszystkim nam dodaje siły...
W człowieku jest Boga ślad
Nieskończoności jest znak
Światło na dnie, którego nie pokona mijający czas
Szlachetny kamień jak diament w sobie ciągle masz!

I ja wiem, choć może to brzmieć dość nieskromnie, że ja zawsze to światło szlachetnego kamienia miałam w sobie. Nie wiem jak to się stało, że jego niechęć i apatia nie zgasiły go przez lata, ale nie zgasiły... Miałam kótkie wrażenie, że i on się w jego blasku ogrzewa i nim oddycha..., ale widać nie tej temperatury oczekiwał... Czuję bardzo wyraźnie, że moje światło na dnie żarzy się jak nigdy dotąd...

Obserwuję ciągle rosnącą pomysłowość Dominiki... ze starej tapety wycina "ściany" i okleja mebelkami ze starego katalogu Ikea. I mój motor dał jej te narzędzia, ale całość jest jej pomysłem. Cieszy mnie obserwacja skuteczności moich działań rodzicielskich. Podsuwania jej czegoś i dawania wolnej ręki w użyciu tego czegoś. Również nieziemskie jest obserwowanie jak skutecznie miłością zarażam dwie Moje Dziewczynki do siebie nawzajem... Wiadomo, że są siostrami, bawią się razem i takie tam..., ale myślę, że to moja zasługa, że pierwsze pytanie każdej z nich rano jest o to, gdzie jest druga z nich... I kłócą się oczywiście..., ale wierzę, że jestem dobrą mamą i tak jak kiedyś zauważyła to Danka... manipulując odrobinę zachowaniem, sugestią, opowieścią... powoduję nakręcanie ich na siebie nawzajem... na miłość wobec siebie, na szacunek wobec siebie, na liczenie się z potrzebami tej drugiej. Bartka też notorycznie nakręcałam... na miłość do nich z kolei. Pokazywaniem jaki jest dla nich ważny i jaki im niezbędny..., żeby pieścic jego ego i, żeby zechciało mu się choć na moment oderwać wzrok od komputera.

Leci u mnie właśnie "Do diabła z przysłowiami", Kayah

Nagle nic chyba się nie zdarza...
Co ważne od lat jest w kalendarzach...
Wcale ja znaków nie widziałam
Ale wciąż ich wypatrywałam...
Nagle nie zbudowano miasta
Żaden las nagle nie wyrastał
Co nagle to po diable
Czyż nie tak mówi się?
Właśnie w ogrodzie dziś odkryłam strasznie ogromne drzewo...
Chyba, co nagle to po diable, lecz nie w tym rzecz...
Przecież nagle za oknami nie wyrosło drzewo
Tej niezgody między nami
Czemu nie widziałam tego
Jak rośnie cały czas
I rozdziela nas?
Burzy wszystko co zbudowała miłość
I nie nagle, bo po diable to by było
A tak nie...
Czarna pustka między nami nie wyrosła nagle...

No właśnie. Pewnie nigdy nie poznam odpowiedzi na pytanie gdzie ja wtedy byłam jak to nasze drzewo rosło... Albo raczej... dlaczego udawałm, że tego drzewa nie widzę? Jego korzenie rozrywały podłogę domu, w którym żyłam a jego gałęzie rozrywały moje serce... a ja ciągle czekająca z tą cholerną kolacją i tą cholerną wodą w wannie... dla zmęczonego męża.

No przecież ja naprawdę nie mogłam o tym nikomu mówić... bo drugiej takiej kretynki nie znam... i w końcu ktoś by mi to powiedział.
Czyli okazałam się podobnie żałosna jak Moja Mama. Zawsze obiecywałam sobie, że nigdy nie zrobię tak jak ona... gadała i truła o swoim nieszczęściu zatruwając oprócz swojego, również czyjeś życia... i jak już wylała wszystkie łzy to wracała do swojego piekiełka...
No! To naprawdę znalazłam lepsze rozwiązanie... Nikomu nie mówiłam nic i tkwiłam w swoim piekiełku cały czas... nawet bez tych chwil spuszczenia pary... czekając chyba aż mnie na Allegro sprzeda... żeby się pozbyć...

poniedziałek, 20 lutego 2012

Ale draniami byłam otoczona:(

Już sama nie wiem czy to ciągle miłość czy żal, że to ja go nie zostawiłam. Żal, smutek, niedowartościowanie... że przecież obiektywnie jestem lepszym człowiekiem i nie wolno ranić dobrych ludzi... Z drugiej strony to właśnie dobrych ludzi się rani... złych zranić nie można, to oni ranią. Zawsze wiedziałam, że nie jest dobrym człowiekiem... I chyba teraz bywam smutna i rozdrażniona często również z tego powodu... Że to on zrezygnował ze mnie... o ironio! A dla dobra wszechświata to ktoś powinien utrzeć nosa jemu. A ja dziecina zakochana wierzyłam, że stworzę mu dom jakiego nigdy nie miał i on to doceni... Nie pomyślałam, że dom taki będzie go dusił... jakby rybę z wody wyciągnąć i kazać pływać... Tak jak kiedyś ktoś powinnien nosa utrzeć jego matce... Nie stworzyłaby Demona na swoje podobieństwo!!! I wśród tego całego smutku to jest jedyna moja pociecha... ŻE BYŁAM JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓRA POWIEDZIAŁA JEJ "DOŚĆ". Nie znam nikogo kto byłby tak niedobrym i wyzbytym uczuć wyższych człowiekiem. Tak zarozumiałym i tak grającym, udającym i nieszczerym. Poniekąd to bardzo dobrze, że nie żyje... wiem... brzmi strasznie..., ale z drugiej strony... moje dzieci narażone są tylko na nieludzkie zachowania swojego taty, których nie mogę już kontrolować. Gdyby ona pomagała mu w kształtowaniu moich dzieci to moja zwykłość, naturalność i poczciwość mogłaby nie zwyciężyć... A tak mam szansę, że moje dzieci nie będą stworzone na podobieństwo diabła. Wiem, że skręcało i ją, i jego, i, że poniekąd tym Mój Boski Małżonek Cudzołożnik tłumaczy wszem i wobec swoją decyzję o odejściu, ale to jest moja satysfakcja... taka prawda. I szkoda, że nie zrobiłam tak z nim. Wszechświat by zyskał i ja bym zyskała. A tak odgrzebuję wszystkie wspólne chwile szukając w nich miejsca, w którym mógł skłamać. Chciałabym żeby mi to kiedyś opowiedział... Jak to było, w którym momencie, od którego... Ale nie zdobędzie się na to... Zatem muszę zapomnieć, ułożyć w głowie jakąś na ten temat historię i trzymać się jej i żadnej innej nie dopuszczać... Nie rozgryzać kiedy jeszcze kochał a kiedy już nie... Bo przecież kochał cały czas... je wszystkie... A najbardziej siebie. I nigdy by się to małżeństwo nie skończyło gdyby nie moja decyzja o tym... o niezamykaniu oczu na kłamstwa i rozgrzebywaniu tego. Bo on, jak mamusia, w swojej hipokryzji widzi to tak, że przecież nie miał wyjścia... byłam niedobra, kazałam kąpać dzieci, interesować się nimi zamiast komputerem... No naprawdę. Rozłożyłam to małżenstwo! Dzieci na tym zyskały jeśli robi to wszystko dzisiaj szczerze... nigdy nie był taki nimi zainteresowany i taki kochający. Chociaż jak twierdzi, że odwożenie ich do szkoły co rano to dowód na jego zaangażowanie i super z nimi relacje to mną trzęsie... Nie ubiera ich, nie karmi, odbiera praktycznie gotowe w drzwiach... i tak codziennie, ale nic poza tym... to znowu ta hipokryzja wyłazi z niego.

piątek, 17 lutego 2012

Oddalenie wniosku o zabezpieczenie alimentów

Dostałam pismo. Ciekawy ten  świat adwokatów, kiedy piszą coś, żeby dostać status ODDALENIA, po czym piszą coś podobnego, dającego to, co chcieli od początku, uzyskać...
Smutna i wstawiona, choć nie często się to zdarza, widzę wyraźnie bardzo siebie... złamaną w pół... z tą swoją miłością karłowatą...  Kto by taką chciał?

Dziś są jego urodziny...

I wiem teraz, że my mieszkamy pod tym samym niebem
Moje niebo jest Twoim
A Jego niebo moim nie jest...

Boli... boli... boli. Zdarza się ciągle, że boli i piecze, i rozrywa, i... I tak jest dzisiaj. A dzisiaj są jego urodziny. Jak można tak źle ulokować uczucia? No jak? I jak uchronić przed podobną inwestycją Moje Dziewczynki? Mam za mało Porto... zdecydowanie. Zaraz napiszę oburzona do Agnieszki-darczyńcy!

Dostał pozew. Był zaskoczony, bo przecież strasznie mi pomaga przy komputerze... A ja taka nielojalna... I on nie rozumie mojego postępowania... Niesamowite? A ja go ciągle...
chcę jak wody spragniony...
Jak słów niemowa
Jak miłości chce młody
Jak ziemia życia...

I dlaczego gada Dominice, że będzie mnie kochał zawsze? Że trzeba czasu, żebyśmy mogli być znowu razem... Nie żebym się specjalnie karmiła tymi słowami, bo wszelkie złudzenia gaszę kubłem zimnej wody wspomnień o jego przewinieniach, ale żal mi naprawdę tych moich dzieciaczków. I siebie w tym wszystkim również... Bo nie dość, że sama muszę sobie poradzić z tym wszystkim, dzieciom pomóc przez to przejść, to jeszcze mam z jego strony kłody rzucane pod nogi w postaci tych jego szczeniackich kłamstw składanych na ołtarzu samoobrony szkodzących wymiernie mojemu dziecku. I instynkt macierzyński każe mi zabić! A z tyłu głowy nadzieja...

Ból znaczy tak długo a takie krótkie to słowo
Uczyłam złamane serce bić w górę i w dół na nowo

Mam dobre Porto od Agnieszki. Nie wiem jak dotrwam do rana jak się już skończy... I nie wiem jak dojdę po kota do lekarza... Bidulek ma usuwane zęby z powodu nadżerek. Moja Kocia Pociecha. Najlepsza inwestycja 1500 zł w moim życiu. Nawet Koźmiński nie był wart połowy zainwestowanych pieniędzy... A tu... voila! W każdym spojrzeniu, przytuleniu zwrot stukrotny.
A już myślałam, że:

Ocean wypłakanych łez dzisiaj już spokojny jest
Żeglować możesz jeśli chcesz, ja wysiadam dziś na brzeg...

Na demony w Twojej głowie
I nieważkość w każdym słowie
Obietnice daruj sobie...
Na słabości, które lubisz
Błędy, bo się z nich nie uczysz
Za to jak mnie smucisz...
Łzy na noce przechulane
I samotność tuż nad ranem
Serce zmarnowane...
I na wszystkie Twoje winy, które zrzucasz wciąż na innych
Żal mi Ciebie Miły

No chyba po kilku kieliszkach Porto mogę to wyjawić chociaż sobie samej...KOCHAM GO KURWA! Choć wolałabym wersję... niespełnienia, która zawsze lepiej brzmi... Ale nie... kocham go. Wiem, że niewarty jest najmniejszego, mojego, prawego uczucia, ale tak jest. I jako dobra matka myślę głównie nie o realizacji czy konsumpcji tych uczuć, lecz o tym, jak przed takimi niewłaściwymi uczuciami ochronić swoje córeczki... takie małe, a tyle muszące pomieścić złych wieści w swoich małych główkach... Jak im powiedzieć, który moment był tym, w którym straciłam swoją godność godząc się na za dużo...












wtorek, 14 lutego 2012

Cieszę się, że jestem tu gdzie jestem...

Zawsze wiedziałam, że nie jest dobry, uczynny, życzliwy. Ale zawsze ja byłam. I zawsze starałam się nadrabiać. I tłumaczyć. I wyprzedzać niezadowolenie. I próbować je uśpić. Nie mogę zatem mieć pretensji do wszechświata o to, że jestem w tym miejscu. Pretensję mogę mieć jedynie do siebie. Że wiedząc to - akceptowałam. Ale ja nie akceptowałam. Czyli jak to było, że było? Chyba miłość to tłumaczy. Kochałam. W pewien chory sposób dalej kocham. Choć serce pęka do dzisiaj jak wpada niczym piorun w głowę i wierci myśl o tym, że większość czasu miałam rację mając przeczucie, że kłamie. Dlaczego chciałam wierzyć? Przecież nie wierzyłam. 
Byłam z kimś na poważnie trzy razy. Trzeci był ostatni. Ale analizując przeszłość mogę powiedzieć, że były to wielkie miłości. Takie od początku do końca, takie prawdziwe, takie naiwne i takie na zawsze. I to jest chyba niebywałe szczęście widzieć tak teraz swoją przeszłość mimo tego, że ostatni rok nie szczędził mi wieści, które sprowadzały mnie do roli przedmiotu i kłopotu... Moja Kochana Babcia powiedziała mi kiedyś że o mężczyźnie świadczy to jak traktuje swoją matkę. I, że wielce prawdopodobne jest, że tak samo będzie traktował swoją kobietę. Jako młoda dziewczyna zwróciłam uwagę na te słowa, ale nigdy nie miałam potrzeby ich analizować. Jednak pamiętałam je zawsze. I jestem ich świetnym potwierdzeniem...
Byłam traktowana jako zło konieczne. Byłam okłamywana "dla własnego dobra". Mijano się z prawdą chcąc ukryć coś czego bym nigdy nie zaakceptowała. Można wręcz pomyśleć... przecież to dowód miłości! Tak też sobie to tłumaczyłam. I tak też mnie to tłumaczono. Dzisiaj wiem, że postępujesz tak jak nie masz kręgosłupa. Dzisiaj wiem, że postępujesz tak żeby nie dać z siebie nic, ale dostać wszystko. Dzisiaj wiem, że postępujesz tak, kiedy nie masz ochoty na życie, które Cię otacza, ale brak Ci jaj żeby je zmienić. Albo wtedy, kiedy chcesz mieć życie z bajki w wersji oficjalnej i drugie, twoje własne, tylko twoje, nigdy nie ujawniane, bo to przeciez odskocznia, bo ciężko pracujesz, bo musisz odreagować...
I myślę sobie, że w tym konkretnym przypadku miałam do czynienia ze specyficznym miksem rzeczywistości... myślę, że tak naprawdę to On nie chciał źle, nie chciał mnie zranić i nie chciał, żeby tak się to potoczyło. Tylko życie wymknęło Mu się spod kontroli. Stanowisko, wysokość wypłaty, poważanie, sukcesy, rozchichotane asystentki... Trzeba mieć twardy kręgosłup żeby nie uniosło Cię to nad ziemię. A nie miał. Zawsze był próżny i marka zegarka potrafiła mu powiedzieć o człowieku wszystko. Nigdy nie wygrałabym pojedynku z asystentką. I nie dlatego, że jestem gorsza. Tylko dlatego, że jestem w zasięgu, Taka zwyczajna. Bo "jestem za blisko by się śnić"... jak mawia Moja Kayah... I jestem przed kolacją, po kolacji, po zakupach, albo przed, sprzątająca, chowająca, wieszająca. Trzeba kochać siebie zwykłego żeby pokochać kogoś. I trzeba mieć charakter żeby cenić to co się ma, nie chcąc sprawdzać i smakować ciągle tego, co Cię mija... I cieszę się, ze w kontraście... ja jestem zadowolona... Może to skaza... ale ja jestem naprawdę zawsze zadowolona. Z wyjątkiem tych przypadków gdy mnie kłamie bliska osoba wmawiając mi, że źle widzę i źle czuję.
Zdecydowanie cieszę się, że jestem tu gdzie jestem. Nie zmieniona w zimną, pomarszczoną na duszy, obolałą i zakłamaną pokrakę. Nie jestem okaleczona. Nie jestem zarażona tą nienawiścią do ludzi, tą niechęcią do świata. Cieszę się, że jestem jaka byłam... że cieszą mnie pierdoły. Że poproszona o coś chętnie pomagam. A nieproszona wychodzę z propozycją pomocy. Że nie zostałam zmieniona poprzez "kontakt" tym zimnem i tą obojętnością. A nade wszystko, że nie dotknęła mnie Wróżka Egocentryzmu i Skupienia Na Sobie. Że rosnące potrzeby moich dzieci są dla mnie wyzwaniem a nie przeszkodą. Że żyjąc nie udaję i, że ciesząc się, nie pozuję.
Za to dziękuję opatrzności, kręgosłupowi moralnemu i wszystkim, którzy mieli wpływ na to, że jestem, jaka jestem.
Bo wiem na pewno, że ostatni rok mógł mnie bardzo zmienić. A to ja zmieniłam o nim wspomnienie.

sobota, 11 lutego 2012

Madonna w Warszawie w sierpniu.

No i bladego pojęcia nie mam po co mi o tym mówi. Madonna poprzednio była w Warszawie na lotnisku Bemowo. Byliśmy razem na tym koncercie. Uwielbiam Madonnę. I znam na pamięć. W czasie wakacji w Los Angeles namiętnie słuchaliśmy płyty z "Everybody comes to Hoolywood..."... i "American Life...". Choć "namiętnie" w tej sytuacji budzi raczej moje obrzydzenie. I nie żebym myślała, że to jego podchody, bo może Madonna scali tą rodzinę i pójdziemy razem... Nie, aż taka durna nie jestem... choć jestem bardzo... Po co rozważania te z siebie wypluwam zatem? Po co zatrzymała mnie ta myśl... po co ten sms zaprząta mi myśli? Z ręką na sercu - nie budzi to mojej nadziei. Ona umarła dawno. Teraz jest jakaś pustka. I brak seksu odczuwalny bardzo mocno...:) Więc? Nie wiem... może to kwestia tej bliskości jaką ciągle odczuwam... taka nieco patologiczna i chora, ale jakaś jej forma ciągle wobec niego jest we mnie. Choć generalnie w życiu staram się unikać osób stanowiących takie moje rozczarowanie, budzących taki mój niepokój i będący taką moją złą inwestycją. W tym przypadku jestem bez wyjścia. Chodzi tu o ojca moich dzieci, które go kochają i, którym... o zgrozo... potrzebna jest jego miłość... Powinien częściej je odwiedzać czy dzwonić... Bierze je czasem na weekend. Poza tym odwozi je codziennie do szkoły i żłobka. I twierdzi, że to jest dla niego bardzo ważne, bo ten rytuał to jest takie ich... Ale z drugiej strony zajmuje mu to godzinę, góra dwie. A reszta dnia? Pomijając ten idiotyzm, który pozwala mu sądzić, że ogromnie mi pomaga i stanowi to dla mnie takie wsparcie bez którego nie mogłabym się obejść to myślę sobie, że to strasznie smutne... muszę moim Kochanym Córeczkom nawijać jakieś brednie o jego zapracowaniu i wielkiej miłości. opowiadać, wspominać... Jak z jego okrutną Matką, o której pamięć dbam tylko ja... o ironio... synowa zrównywana notorycznie z błotem... Śliczny notes Nika zrobiła ostatnio... zainspirował ją suchy listek, który spadł z domowego fikusa w środku zimy... Uwielbiam ten jej otwarty umysł... i pielęgnuje w niej ten... lot nieziemski...

Panienki moje będą miały pianino w przyszłym tygodniu. Z jego zakupem to był czad, ale nie bardzo mogę to opisać i nazwać w tym miejscu, bo nie do końca jestem pewna braku inwigilacji mojej osoby:( Będą mogły trenować w domu, codziennie kilkanaście minut... Trochę to chodzenie do Hani jest uciążliwe, bo z jednej strony obciążająca jest myśl, że regularnie komuś przeszkadzamy... a z drugiej zawsze potem jeszcze zabawa, kłótnia, walka o powrót do domu... i tak w kółko... a ja kawę chcę... dychnąć... napisać coś...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Smutek mojego Dziecka

Wieczorem, już w łóżku, Dominika była smutna. Zapytałam ją dlaczego. Odpowiedziała, że myśli o mnie i o tacie. Zapytana co myśli odpowiedziała, że nie może powiedzieć, bo się nie spełni. Łzy popłynęły mi same. Co ja powinnam zrobić w takiej chwili? Co ja mogę zrobić w takiej chwili? Żeby jej nie kłamać, ale żeby nie zabijać wiary w miłość... Powiedziała mi jeszcze, że ja to miałam fajnie, bo moi rodzice się nie rozeszli... Powiedziałam, że rozumiem jej smutek, że ja też go przeżywałam. Że teraz mi już lepiej, ale pierwsze miesiące były bardzo trudne dla mnie. Zapewniłam, że ją tata kocha nad życie. I, że to się nigdy nie zmieni. Ale ona już wie, że to się zmienia... Wcześniej mówiłam z nią o tym, że to się pewnie nie poukłada, że już minęło dużo czasu i to oddala bardzo ludzi od siebie... Powiedziała mi, że tata jej powiedział, że musi minąć dużo czasu żebyśmy mogli znowu razem być. Boże! Ja Cię pytam jak można robić coś takiego swojemu dziecku? Jak możesz się na to godzić... "gdzieśkolwiek jest... jeśliś jest..." jak mawiał poeta... I w tej Małej Główce Mojej Kochanej Córeczki, która mimo swojego młodego wieku doświadczyła już więcej niż chciałabym jej kiedykolwiek zaoferować, zaczęła się pewnie lawina rozważań i nadziei. Lepiej mu z tym, że ją tak dręczy? I gdzie jest ta jego cholerna Pani Psycholog? Zmarnowana kasa... 
Dzisiaj dowiedziałam się, że nie dzwonił do wujka na urodziny i imieniny. W Nowy Rok również nie. Jedyna jego rodzina. Bo mnie się pozbył... Aż mi wstyd było... dziwne... za niego... Bo ja o takich rzeczach pamiętałam i przypominałam jak byliśmy razem... ale uznałam, że dość... Jego wybór, jego nowe życie, przecież nie jestem jego sekretarką. Jakie to żałosne w świetle tego, że zabronił mi jechać do wujka w odwiedziny... Przecież to on nawet powinien w ramach wychowania i uczenia życia przypomnieć o tych urodzinach dziewczynkom... żeby wiedziały, żeby znały takie zachowania, żeby uczyły się relacji. Kto to ma dać dzieciom jeśli nie rodzice? W tej chwili u mnie ja sama... za dwóch.. albo... tak myślę, że za trzech nawet... Bo jak wyprostować przekonanie dziecka, że najbardziej wartościowe są drogie rzeczy? I jak nie zapaść się pod ziemię gdy zastanawiasz się w sklepie co kupić a Sześcioletni Anioł z pewnością na twarzy mówi Ci, że masz wziąć najdroższe rzeczy, bo tata mówi, że takie są najlepsze. I mówi to tak lekceważąco... nie zachowałam spokoju... odpaliłam jej, wykrzyczałam jej coś tam o wartościach i takcie... Jestem nie tylko sama, mam przeciwko sobie wojsko...

niedziela, 5 lutego 2012

Piosenka Markowskiej o 4 rano

No i Ona mi tu przed chwilą w 4 fun tv zaśpiewała, że...
"gdzieś tam na dnie został Twój ślad, Twoja uśmiechnięta twarz..., Twoja muzyka we mnie gra... Powiedz, że kiedyś uda się uwolnić duszę mą z uścisku Twoich rąk... Każdy deszcz, każda noc, ciepły dzień... jakby trochę magii ktoś odebrał im... Tam na dnie...moja łza, bo świat się pomylił"... 

Jakby mnie znała... Ja w ogóle mam wrażenie, ze wszyscy Artyści mnie znają, a na pewno moje życie...:) No kto co napisze to o mnie... Namówili się czy co? No nawet Moja Kayah Ukochana... teraz wpadł mi do głowy ten tekst...
" To przez ciebie on wraca do domu nad ranem, wierząc w jedno przepraszam za tysiąc złych słów... To przez ciebie jej płacz słyszę nocą zza ściany..."

Zastanawia mnie czy on w ogóle pamięta jakieś nasze wspólne chwile czy żałuje ich wszystkich i jak bardzo ważne jest to, że to On odszedł dla tej pamięci... Czy odchodząc chcesz zapomnieć czy starasz się pamiętać? Gdy ja odchodziłam chciałam pamiętać, ale teraz jest inaczej... przecież byłam przyczyną, skutkiem i esencją jego nieszczęścia... czyli może chce zapomnieć? Czasem jak na mnie patrzy widzę pustkę jakby patrzył na wskroś, żeby mnie nie widzieć za dobrze. I nie wiem czy to wyrzut sumienia albo raczej moja nadzieja na Jego wyrzut sumienia czy też rozpoczęty proces zapominania... 
Ale jak zapomni mnie nie zapominając o naszych dzieciach? I kiedy uwolnię duszę mą z uścisku jego rąk?

A Mój Kot jest wierny... Mój Kot jest kochający... Mój Kot jest zawsze przy mnie... Mój Kot nie chce żebym sama siedziała na telewizji, żebym sama spała też nie chce... I jest ze mną nawet jak na chwilę zmieniam pokój... I śmiało mogę powiedzieć sobie, że pewną gonitwę obstawiłam zdecydowanie źle, ale ta inwestycja była najlepsza, zwłaszcza w tym okresie, w którym z nami zamieszkał...



sobota, 4 lutego 2012

Chyba został już tylko zdławiony nieco ból...

Zamiast miłości. To dobre wieści. Ale nie zamiast tęsknoty... Te trochę gorsze... Jak przysłowiowy pies tęsknię i pamiętam wiele wspólnych zdarzeń i emocji jakie dawały. Choć druga część mojego mózgu mówi mi, że te fajne chwile zawsze miały drugie dno i w związku z tym tak naprawdę fajne nie mogły być... Ale oglądanie wspólnych zdjęć, ba, nawet filmików... nie doprowadza mnie już do łez. Dzisiaj miałam tego dowód podczas oglądania filmów moich dziewczynek... jak rosną, chodzą, mówią... Siłą rzeczy pojawiał się w nich również ich tata a ja po prostu oglądałam... Przeglądałam dzisiaj jego rzeczy... do dzisiaj nie rozumiem dlaczego nie wziął żadnych swoich rzeczy ze sobą... zostawił wszystko... buty, płaszcze, kurtki, jeansy, garnitury, koszule, perfumy, dezodoranty. Jakby wyszedł tylko na chwilę... Nie wiem jak w ogóle przeżyłam te pierwsze miesiące, kiedy każdy tydzień dawał mi nowe dowody na to, że to już naprawdę koniec z tymi wszystkimi jego rzeczami w szafie... Ze złości może powinnam je wyrzucić? Odesłać? A może z jego strony to był ukłon w stronę mojej rozhisteryzowanaej jego zdaniem natury i pozwolił sobie wierzyć w to, że te rzeczy dadzą mi nadzieję... nie... no bo na co nadzieję? Że skoro nie wziął rzeczy to pewnie wróci? Nie... aż tak okrutny nie może być, bo musiałby je zabrać teraz... wiedząc już, że nie wróci... A może zaznacza swoje terytorium... Swoiste info: "Nie przywiązuj się za bardzo do tego miejsca Maleńka... Pamiętaj, że to moja chata?" Bawiłam się wczoraj z dziewczynkami w piosenkarki i każda odśpiewywała z mikrofonem i układem tanecznym jakąś swoją ulubioną piosenkę... Moje ulubione piosenki od ostatniego lata są na najnowszej płycie Blue Cafe. Zaraziłam już nimi również dziewczynki... No i uwielbiają "Nie, nie jestem jak tani towar, nie, nie jestem jak ona... mnie nie kupisz za żadną cenę, tego w sobie nie zmienię..." całą płyte znają na pamięć jak mamusia zresztą... Ja zaśpiewałam im piosenkę, której tekst jakoś później dopiero wydał mi się niepokojący w mojej sytuacji... bo to nie ja popełniłam błąd, prawda? Ciągle myślę o tym, że on nie jest mi wilkiem, że chce mojego dobra, i że obudzę się z tego przedłużającego się snu a tu nic... Właściwie nie myślę o tym... ja to wiem... ale rzeczywistość wygląda inaczej i to moje przekonanie muszę każdorazowo sprowadzać do realiów... Że to zły duch, zła gonitwa i kiepsko obstawiony los... Słowa te w ustach moich córek śpiewane dla zabawy z mikrofonem, kiedy mój stół jest ich sceną brzmią jakoś tak "ciarkowo"...


Zatrzyma się bo po co ma bić złe serce
Zawiodło - już nie będzie tak jak przedtem
Zatrzymam lub przewinę ten film
Bo wszędzie Ty jesteś i oprócz ciebie nic więcej

Nie ma nas – dlaczego ja zrobiłam błąd?
To jest tylko moja wina!
Nie ma nas – dlaczego ja zrobiłam błąd?
Teraz wiem, że nie ma nas,
Nie chciałam a zawiniłam…

Nie płaczę bo zabrakło mi łez
Co jeszcze mam zrobić by znów było tak jak przedtem?
Zatrzymam lub wyrzucę ten film
Bo wszędzie Ty jesteś, jak bez ciebie mam żyć?... Nie wiem

Nie ma nas, to nie był sen
A ja już wiem...
Nie ma nas, to nie był sen
A ja już wiem...
Nie ma nas, to nie był sen