czwartek, 19 lipca 2012

Analiza rozprawy nr 2?

Już po niej. I po zeznaniach moich i naszych koleżanek. I Romy. Niektóre zeznania mimo tego, że zażyte leki okazały się bardzo skuteczne, ściskały moje gardło... Przypomnienie jak organizowałam mu Dzień Ojca, urodziny i jaka byłam śmieszna w tym swoim zakochaniu... wycinaniu serduszek i całowaniu lustra w windzie przez małe usteczka mojej uszminkowanej Dominiki... Przewracał oczami i fuczał pod nosem. Nieprawdopodobne. Zapomniał czy udawał? Nie zgodziłam się na 5 tys. alimentów na Dziewczynki i mieszkanie w 70% przepisane na nie. Uznałam, że chcę bardziej jego WINY na papierze niż zabezpieczenie Dziewczynek w postaci kawałka mieszkania, w sprawie którego będę musiała się z nim bujać życie całe... Tak. Uznanie winy to jest to na czym mi zależy. On nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że miałby mnie z głowy gdyby przyszedł do mnie i powiedział mi to tak po prostu... Ja to chcę usłyszeć... po to też, żeby zaakceptować te ostatnie 10 lat i zamknąć ten czas na klucz. Żeby się oczyścić i, żeby mieć na papierze niejako potwierdzenie, że moje przeczucia i lęki nigdy mnie nie zawiodły. To ja zawiodłam je tłamsząc w sobie ich wołanie.

Byłam z Dziewczynkami nad morzem... polskim... w jego apartamencie... Ależ trzeba być dupkiem żeby 40 metrów nazywać apartamentem... I jakim biednym, małym chłopcem... chyba, tak naprawdę... niekochanym przez mamę, skoro takim zakompleksionym... Pogoda nie była fajna. Deszczowa. I leżałyśmy z anginą na antybiotykach. W łóżku była też koleżanka Niki, którą zabrałam na te wakacje. Drogo tak nieprzyzwoicie, że nie wiem czy nie lepiej siedzieć w domu... Ale koniki w Rzucewie...obłędne! Nowy Właściciel stajni zamkowej jest wymagającym trenerem i podszkoliłam się nieprawdopodobnie! Nawet ten mój maluszek sam już kłusuje cmokając na konia jak perfekcyjna jokeyka!

Ale jak napisał mi, że "wyłudziłam pianino od jego taty i, że sprawiłam, że Dominika myślała, że go porwali, i, że nigdy nie szanowałam jego i jego pracy" to pół dnia chodziłam jak w malignie. Już nie z miłości i nie z bólu. Ale z otępienia i ze strachu, że ojciec moich dzieci ma coś z głową... Naprawdę obawiam się, że troszkę się pogubił. I boję się. I odczuwam taki dziwny rodzaj współczucia. Osoba totalnie słaba grająca całe życie twardziela traci wszystko na czym swoją złudną moc zbudowała... pracę, opinię, rodzinę, pieniądze... od tego można zwariować... rynsztok pełen jest byłych biznesmenów...

Odpisałam... 

"Dzieci z rozbitych rodzin myśli o porzuceniu, porwaniu i opuszczeniu mają wpisane w życiorys więc w swojej wszechwiedzy zerknij w mądre książki i nie histeryzuj bo zafundowałeś im to osobiście. Z pianinem słów szkoda... I zajmij się proszę swoją andropauzą żeby pokój nauczycielski w szkole Dominiki nie nabijał się z jej przekwitającego taty rwącego nauczycielkę"... z tym ostatnim to chciałam zadać bolesny cios... i wyczekałam moment. 

I dalej...

"Chciałabym raz na zawsze wyjaśnić sprawę mojego szacunku do Ciebie i twojej pracy... Nie znasz nikogo kto miałby większy szacunek do drugiego człowieka niż ja miałam do Ciebie i Twoich potrzeb. Dziś wiem, że to był błąd... ale tak było i nie zdejmie z Ciebie winy za obecną sytuację zaprzeczanie faktom. Najważniejszy dyplom w swojej karierze masz również dzięki mnie... obudź się i nie bądź śmieszny. Jak podaje literatura fachowa... naturalną sprawą dla jednostek słabych moralnie, a taką zawsze byłeś... jest... przy tym poziomie winy i zadanego okrucieństwa... budować swoją rzeczywistość... jako sposób na przejście tej sytuacji... Rozumiem to już. Ale nie gadaj już o tym szacunku bo żałosne to i słabe strasznie... nie staraj się zostać w mojej pamięci jako burak. Wystarczy, że jesteś zagnieżdżony jako ladacznica."

Uważam niebezpodstawnie, że niezła ze mnie literatka:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz