Zawsze tak mówiłam. Zawsze. Jak mnie ktoś bezlitośnie pocieszał, że przecież nie będzie zawsze... W końcu przestanie mnie gnębić... Mówiłam wtedy... "No nie wiem... złość i nienawiść konserwują... boję się, że zatańczy na moim grobie". No i teraz tańczy. Jeśli Bartek twierdzi, że od momentu jej choroby, w czasie której nie byłam dla niego wsparciem rozpoczęło się nasze oddalanie... to właśnie tańczy... I to nie jest walc... to jest samba do cholery!
Naprawdę tak nie chciałam. Nawet mu o tym mówiłam... Że musiałam ją pochować za życia żeby móc być z nim. Wybrałam jego. Inaczej, żeby nie oszaleć z nią musiałabym zostawić jego. Więc o ironio żeby utrzymać ten związek zaniechałam z nią kontaktów... i z tego samego powodu związek zaczął się rozpadać. Nie chciałam jednak żeby myślał, że nie jestem dla niego wsparciem. Myślałam, że to wystarczy, że prałam jej coś, gotowałam... Nie odwiedzałam i nie dopytywałam, ale to nie ja... to mój umysł ją wymazał... to nie premedytacja i nie złośliwość, i nie nienawiść nawet, którą mi zarzuca... To nieobecność w głowie na którą pracowała latami. To forma obrony mojej psychiki. No i samba leci...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz