I choć brzmi to dość patetycznie to tak właśnie jest... Boże... jak bardzo nie mogę oddychać... Ponoć mieszkają razem... I fakt, że może zasypiać przy kim innym po prostu jest nie do zniesienia!!! Nie wywołuję tych myśli specjalnie... Nie karmię się nimi, nie pielęgnuję. Same czasem napływają i zaraz po tym przypływie słyszę moje pękające serce, które wali o podłogę. Ile razy jeszcze może pękać na nowo? Ten rozwód mnie zabije. Ile łez jeszcze mogę wylać? Zdarza się, że żałuję dzisiaj, że złożyłam pozew, bo zbliża się dzień, po którym już nie będę mogła mieć nawet tej głupiej nadziei. Boże jakbym chciała żeby mnie kochał, żebym mu ufała, żeby mnie przytulił tak jak zawsze. Żeby mnie przeprosił. I żeby mnie błagał. I zła jestem na siebie o ten rozwód, bo utnie możliwość, że to się kiedyś stanie... W przeciwnym razie mogłabym czekać... Ale nigdy nie błagał i nigdy nie przepraszał... za wyjątkiem tych kilku razy na początku. Dlaczego ja po takim czasie ciągle mam nadzieję? Na co? Nawet jednym spojrzeniem nie pozwolił mi na to... Jutro wracają dziewczynki. Teraz są u niego. A ja mogę sobie płakać bez skrywania się po kątach... Klawiatura komputera może przyjąć dużo wody?
A miało być tak pięknie
Miało nie wiać w oczy nam
I ociekać szczęściem
Miało być sto lat... sto lat
A miało być tak pięknie
Miał się nam nie kurczyć świat
Ale przede wszystkim miało być sto lat... sto lat
Happysad też o mnie oczywiście...
Rozwód ostatecznie udowodni mi, że nie zrobi nic żebym nie odeszła... a ja tak bardzo chciałabym żeby było inaczej. Chciałabym, żeby on jej nie dał odejść w tej piosence... Ale chyba potrzebny mi taki arktyczny prysznic. Nie mogę marzyć o życiu. Muszę żyć marząc.I tu pojawia się myśl, ze przecież po rozwodzie też jeszcze kiedyś, potencjalnie... możemy być razem... Kayah ma taką piosenkę, w której mówi, że wolałaby żeby miał inną niźli miał zginąć, bo "zawsze mogłabym dzwonić gdyby było ze mną źle, on by słyszał tylko tajemniczy szept"... Chyba jednak wolałabym żeby zginął. Mogłabym żyć w swoim świecie swojej wielkiej miłości. Nie musiałabym się zmierzyć z niekochaniem. Zetknięcie z losem myślę jest łatwiejsze... Kolejna część tej piosenki jest jednak mi bardzo bliska...
Ze łzami na powiekach w kłębek zwinę się jak kot
a ta co mieszkała we mnie
po cichutku wyjdzie stąd
nigdy już nie będę nią bez jego rąk.
Jest tyle przecież słów,
których jeszcze mu
nie zdążyłam powiedzieć
Muszę znaleźć pracę. Moje internetowe pomysły dotyczące stylizacji nie bardzo wyglądają na potencjałowe... Boję się trochę korporacji, bo uwierzyłam już, że będę inaczej żyć, ale chyba naprawdę najlepszym wyjściem jest firma farmaceutyczna... na tym się znam... w tym mam doświadczenie, w tym byłam dobra. Będę miała kontakt z ludźmi, auto i te wszystkie bajery. Muszę zaczekać do pierwszej rozprawy i podjąć decyzję... Wspominałam Bartkowi, że nie mając mieszkania nie zostanę w Warszawie. Zarzuca mi, że pozbawię go codziennych kontaktów z dziećmi. Fajnie, że tak się nauczył je kochać, że chce je codziennie. I, że ja codziennie będę go widzieć... Może kiedyś się o mnie chociaż niechcący otrze... A może to będzie tak, że to ja poznam kogoś niebawem, otworzę się, zakocham, rozkocham, będę miała motyle... i to wszystko inne... Nie bardzo potrafię to sobie wyobrazić dzisiaj... ale może się zdarzyć, nie? Nie wyobrażam sobie żadnego faceta mówiącego mi, że wie lepiej, wpieprzającego się w moje życie, w to, co kupuję, piję, robię. Ale nigdy nikomu też nie dam już tyle ile dałam jemu. Nikt już nigdy nie dostanie mnie tak dużo. Czyli wracam do punktu wyjścia... wiem dziś, że część mnie na zawsze zostanie w nim i z nim... czy tego chce czy nie. Muszę w końcu poczytać o tej żałobie w przeżywaniu strat z Polityki... Uspokojona trochę tym pisaniem kładę się taka tęskniąca, taka samotna i taka w połowie...
Koty... to chyba najmilsze stworzenia na ziemi.
OdpowiedzUsuń